niedziela, 12 lipca 2015

Liściowe labirynty - o owadach minujących

Być może nawet i mszycom dały się we znaki ostatnie upały, bo przestały atakować wszystkie rośliny tak zaciekle jak jeszcze kilka tygodni temu. Ale nawet nie zdążyłem mrugnąć okiem, a kolejne szkodniki pojawiły się na horyzoncie. Najgorsze, że o swojej obecności dały znać dopiero wtedy, kiedy już nieźle sobie poużywały. Drążą w liściach abstrakcyjne wzorki i prawie w ogóle ich nie widać, jednak zdecydowanie potrafią grać ogrodnikom na nerwach. Takie właśnie artystyczne talenty posiadają owady minujące...




Nie uważam się za człowieka przesadnie cierpliwego, nawet mimo całej mojej miłości do kaktusów - bo co jak co, ale one na pewno wymagają mnóstwa cierpliwości i ciągle tej cechy się od nich uczę. Po tym, jak wczesnym latem wszystkie znane we wszechświecie mszyce postanowiły skolonizować mój ogródek myślałem, że nic gorszego już mnie nie może spotkać, nie licząc końca nowego sezonu Gry o Tron. Teraz widzę, że jak śpiewała Kayah, life is brutal and full of zasadzkas. Może właśnie atak kolejnych szkodników które wpadły z wizytą przetrwają już tylko moje kaktusy?

Jeszcze nie jest bardzo źle, ale sytuacja się trochę skomplikowała. Mszyce ostatecznie widać gołym okiem i jak nie zabójczą chemią, to chociaż ekologicznymi preparatami można uprzykrzyć im żywot. Można je nawet zjeść jak ktoś lubi i jakoś ich inwazji zaradzić. Ale tych małych paskudztw, które kopią wewnątrz liści korytarze i tunele znacznie trudniej jest się pozbyć. Jest co najmniej kilka różnych owadów, które opanowały taki sposób żerowania na roślinach, ale w zasadzie szczegółowa znajomość nazw tych wszystkich gatunków przyda się bardziej entomologom niż ogrodnikom. Nam wystarczy zapamiętać, że są to owady minujące (i przy okazji poduczymy się angielskiego, bo mine = kopalnia) i wiedzieć jak sobie z nimi radzić.

To nie kolorowanka ani zabawa w labirynt czy łączenie kropek. To młody liść urzetu spaskudzony przez miniarki.

Postacie dorosłe tych szkodników to niewielkie muchówki i motyle, które latają pojedynczo i które - nawet jeśli je zauważymy - raczej nie zapadają w pamięć. Znacznie bardziej rzuca się w oczy niszczycielska działalność ich larw. Ze złożonych do wnętrza liści jajeczek wykluwają się mikroskopijne larwy, które w liściu czują się jak w raju: skórka liścia chroni je od góry i od dołu, a przed sobą mają bezmiar swojego jedzonka, czyli liściowego miękiszu. Pochłaniając go coraz więcej każdego dnia szybko rosną, a wydrążone przez nie prześwitujące korytarze robią się coraz szersze. Przede wszystkim cierpi na tym roślina, która zostaje pozbawiona części swoich tkanek (bo jest dosłownie zjadana od środka), oraz każdy ogrodnik, wylewający siódme poty by jego rośliny wyglądały jak najpiękniej. Niestety, wyrządzonych przez owady minujące szkód nie można cofnąć, co się stało to się nie odstanie! Ale pewne kroki należy podjąć niezwłocznie:

Zapobiegawczo przeciw insektom tworzącym miny (wśród nich znajduje się zasługujący na jak najgorszą reputację szrotówek kasztanowcowiaczek i różne miniarki) można wykonać opryski pestycydami, które działają systemicznie (czyli są przenoszone w roślinnych sokach) i pokarmowo (działają po zjedzeniu przez owada). Najlepiej znaleźć odpowiedni preparat wyjawiając swój kłopotliwy problem sprzedawcy i licząc na kompetentną obsługę. Pewnie będzie ciężko. Jest to chyba najbardziej radykalne i szkodliwe ze wszystkich innych względów rozwiązanie, a do tego niekiedy niemożliwe do zastosowania i nawet nie zawsze skuteczne, co widać po pozostawionych samych sobie kasztanowcach.

Wyjedzone wewnątrz liścia kasztanowca puste przestrzenie, czyli tzw. miny, są objawem żerowania larw szrotówka kasztanowcowiaczka. Na zdjęciu widać także odchody (drobne kropeczki), same larwy i mojego kciuka który zaraz je unicestwi.

Najlepiej rozpocząć bitwę ze szkodnikami kiedy tylko dostrzeżemy pierwsze wyjedzone szlaczki na liściach i kiedy są jeszcze niewielkie. Często radzi się obrywać i palić takie liście, ale jeśli jest ich niewiele nie trzeba tego robić. Wystarczy spojrzeć na liść pod światło i sprawdzić w którym miejscu larwa akurat się znajduje, a później - przezwyciężając ewentualne obrzydzenie - po prostu ją zgnieść, ściskając liść. W ten sposób roślina nie straci zbyt wielu liści, które mogą ją wciąż odżywiać, a szkodnik zostanie zlikwidowany. Jeśli owady minujące pojawiają się na chwastach - bo i tak bywa - trzeba je wtedy oczywiście wyrwać (umówmy się, że kto tego nie zrobił do tej pory sam kusi szkodnika do przybycia!) i wyrzucić do kosza a najlepiej - SPALIĆ, ponieważ poczwarki mogą przezimować w pryzmie kompostowej.

Liść żółtlicy drobnokwiatowej (popularnego jednorocznego chwastu) wyjedzony przez larwę miniarki.
U mnie problem szkodników minujących wydaje się na razie jako-tako opanowany, bo nie ma ich jeszcze zbyt wiele. Ale jak wiadomo - licho nie śpi. W kolejce czekają nagie ślimaki i zaraza ziemniaczana. Och, jak bardzo chciałbym się pomylić i spać spokojnie, licząc że ich w tym roku nie będzie!

2 komentarze:

  1. Ponoć ogrodnictwo to takie relaksujące hobby ;) A tutaj stres i nerwy czekają na każdej rabacie i zagonku :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Środowisko jest naturalnym domem wszelkich owadów. Nie ma co sie dziwić, ze sie pojawiają na naszych roślinach.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...