
Nasiona komosy są reklamowane w sprzedaży w przeróżny sposób. Najczęściej mówi się, że jest „interesująca”, „wartościowa”, „łatwa w uprawie” etc., że posłuży nam nie tylko jako roślina ozdobna ale też jako warzywo, bo owoce są soczyste i można je jeść jak truskawki. Wszystko to jest najprawdziwszą prawdą, jednak naciągniętą w szatański sposób.
Zacznijmy od tego, że uprawa komosy rózgowej rzeczywiście nie sprawia większych kłopotów. Można wysiewać ją najpierw do doniczek i później przepikować na zagony, lub od razu do gruntu w kwietniu-maju po ustąpieniu przymrozków. Z pewnych względów najlepszym rozwiązaniem będzie jednak uprawa w doniczkach – ale do tego jeszcze wrócimy. Młode komosy kiełkują nierównomiernie i dość niechętnie, chociaż osobiście znam większych maruderów jeśli chodzi o wschody. Na niewielkich, głęboko powcinanych listkach lubią grasować mszyce, a ich żerowanie będzie ograniczać wzrost roślin. Trzeba mieć się na baczności i potraktować komosę w odpowiednim momencie wybranym biopestycydem (będzie najlepszy, zwłaszcza jeśli chcemy później zjadać komosowe owoce i liście) albo jakąś straszną chemią, byle przegonić te uporczywe szkodniki. Komosa rózgowa nie cechuje się szczególnie bujnym wzrostem i atak mszyc może stanowić dla niej realne zagrożenie!
Liście są jadalne i wykorzystuje się je na różne sposoby, np. podobnie jak szpinak czy rukolę. Tych liści na pojedynczej roślinie jest jednak niewiele i jeśli oskubiemy je wszystkie na sałatkę, nie doczekamy się owoców. Nie są one takim znowu rarytasem, by warto było to robić. Komosowe owoce zrobią w sałatce zdecydowanie większy szał, przynajmniej swoim wyglądem.
Rośliny rozpoczynają kwitnienie szybko, już po osiągnięciu kilkunastu centymetrów i kontynuują je aż do samego końca, więc zawiązujące się owoce dojrzewają sukcesywnie. Kwitnienie samo w sobie może uciec naszej uwadze gdyż kwiaty są zielonkawe i tak niepozorne, że praktycznie niezauważalne. Rzecz jasna nie stanowią żadnej ozdoby:
Szybko na całej roślinie pojawiają się twarde, morwowate owoce wielkości poziomek, dość prędko też dojrzewające. Wspomniałem, że to one mogą zrobić szał w sałatce jeśli je ładnie wyeksponujemy a wcześniej – że można je jeść jak truskawki. Owszem, wszystko to prawda. Te małe owocki wyglądają apetycznie i przyjaźnie ale powiedzieć o nich, że są smaczne będzie godną podziwu fantazją. Nie mają żadnego szczególnego aromatu, żadne wycieczki w stronę wydumanego truskawkowo-malinowo-poziomkowego posmaku nie są też uzasadnione. Samo podobieństwo w wyglądzie do tych owoców nie musi w końcu oznaczać podobieństwa w smaku! „Można jeść jak truskawki” albo „owoce podobne do truskawek” to nie to samo co „smakują jak truskawki”, nie dajcie się nabrać! W każdym owocu znajduje się sporo czarnych, twardych nasionek. Każde z nich jest otoczone czerwoną osnówką, a jedne i drugie ciasno upakowane obok siebie tworzą cały niewielki owoc. Wszystko to składa się na ostateczny efekt: te owoce są niesmaczne! Niby miękkie, ale nasiona zgrzytają w zębach jak piasek, a miękkie osnówki mają wodnisty smak. Co z nimi zatem zrobić?
Szybko na całej roślinie pojawiają się twarde, morwowate owoce wielkości poziomek, dość prędko też dojrzewające. Wspomniałem, że to one mogą zrobić szał w sałatce jeśli je ładnie wyeksponujemy a wcześniej – że można je jeść jak truskawki. Owszem, wszystko to prawda. Te małe owocki wyglądają apetycznie i przyjaźnie ale powiedzieć o nich, że są smaczne będzie godną podziwu fantazją. Nie mają żadnego szczególnego aromatu, żadne wycieczki w stronę wydumanego truskawkowo-malinowo-poziomkowego posmaku nie są też uzasadnione. Samo podobieństwo w wyglądzie do tych owoców nie musi w końcu oznaczać podobieństwa w smaku! „Można jeść jak truskawki” albo „owoce podobne do truskawek” to nie to samo co „smakują jak truskawki”, nie dajcie się nabrać! W każdym owocu znajduje się sporo czarnych, twardych nasionek. Każde z nich jest otoczone czerwoną osnówką, a jedne i drugie ciasno upakowane obok siebie tworzą cały niewielki owoc. Wszystko to składa się na ostateczny efekt: te owoce są niesmaczne! Niby miękkie, ale nasiona zgrzytają w zębach jak piasek, a miękkie osnówki mają wodnisty smak. Co z nimi zatem zrobić?
Najlepiej wykorzystać je jako element dekoracyjny i kolorowy, interesujący dodatek do różnych potraw. Ostatnio jedzenie „chwastów” stało się bardzo modne zatem możliwość wykorzystania zarówno owoców jak i liści truskawkoszpinaku zapewne skusi niejednego amatora dzikiej kuchni. Poza tym po prostu fajnie mieć tak kolorowe i nieprzeciętne warzywko na warzywnej grządce. Owoce zawiązują się wcześnie (już po ok. 2-óch miesiącach od wysiewu) i długo utrzymują się na łodydze. Zanim zaczną dojrzewać papryki i pomidory, będą barwnym akcentem pomiędzy masą czerwcowej, wczesnoletniej zieleniny. Szczególnie ładnie komosa wygląda w doniczkach, gdzie można ją stosownie wyeksponować; wysiana pomiędzy tradycyjnymi warzywami szybko zginie w ich gąszczu.
Na koniec jeszcze jedna praktyczna rada: części nasion można się pozbyć intensywnie płucząc owoce w wodzie, najlepiej na sitku. Nasiona po prostu z nich wypadną, a my możemy je zebrać, wysuszyć i wysiać za rok.
Podoba mi się, ale opis nie zachęca do jedzenia...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
m.
OdpowiedzUsuńJa mam pytanie nie w związku z tematem posta.
kupiłam takiego kaktusa: zdjęcie z mojego bloga: http://2.bp.blogspot.com/-UNgZETzGbps/VBM1dgdcapI/AAAAAAAAKNg/qFkeiAbEvTo/s1600/kaktus%2Bwrzesien%2B2014%2Bcactaceae%2B%283%29blog%27.jpg
i nie wiem dokładnie jak on się nazywa. Na naklejce ze sklepu było napisane tylko rodzina: cactaceae czyli kaktusowate.
Pozdrawiam
Twój kaktus to opuncja, prawdopodobnie Opuntia monacantha.
UsuńCzyli jak powiedział kiedys bardzo mądry człowiek : jest prawda, tyż prawda i g...o prawda
OdpowiedzUsuń... Ale wygląda super :-)...
OdpowiedzUsuńWłaśnie kupiłam nasiona komosy. Dzięki za szczegółowy i szczery opis, rzeczywiście, producenci stosują niezłe wymyki, żeby zachęcić nas do kupna:) Ale, jak napisałaś - mogą być po prostu ciekawostką w naszym ogrodzie warzywnym :)
OdpowiedzUsuńHa i ja w tym roku spróbuję. A co mi tak, zawsze to ozdoba jalby co i nowe doświadczenie :-)
OdpowiedzUsuńRowniez dolaczam sie do podziekowan za szczerosc. Moze opis faktycznie szczegolnie do zakupu nie zacheca, ale wole podejmowac decyzje swiadomoe, a nie uwiedziony syrenim spiewem marketingowcow.
OdpowiedzUsuńCzy nadaje sie dla malych(2latka) dzieci? Szpinak je sie raczej po przetworzeniu a rukole swieza....czy zatem ta komose mozna zarowno na surowo jak i np duszona? Mam w ogrodku,juz nawet probowalam owoce...i jakos tak nie wiem co z nia zrobic.... i zastanawiam sie czy mozna to dac dziecku....
OdpowiedzUsuń